|
||||||||||||
|
||||||||||||
Baranie Rogi i Łomnica zimą 28 luty - 1 marzec 2014. Symon rzuca wyzwanie 'Tatry na koniec weekendu'. Mnie nie trzeba namawiać – już dawno za mną chodzą. Marek też decyduje się szybko. Więc w piątek wolne w pracy i w góry. Próbuję namówić na nocną wędrówkę gdzieś pod schronisko – wygrywa opcja startu wcześnie rano w piątek. Cel – Chata Tery'ego, potem Baranie Rogi i może uda się Łomnicę. No to plan jest – jak zawsze kiedy przychodzi do realizacji coś się sypie. Tym razem sypie się Symon – praca ważniejsza niż koledzy, jeszcze jakieś nocne zobowiązania… ;P. No nic – damy radę sami z Markiem. Po telefonie do Chatara okazuje się, że nawet podłogi nie ma już wolnej – trudno, będzie trzeba po prostu na garb wziąć parę kilo więcej (płachta, śpiwór, karimata, jetboil). Będzie OK. A realizacja? Udaje nam się zgodnie z planem dotrzeć do Starego Smokowca o 6:30 rano. Potem trasa dobrze znana – Hrebienok, Chata Zamkowskiego, Chata Tery'ego. Docieramy tutaj już po 10 rano. W planie mamy godzinkę odpoczynku i na Baranie Rogi. Pogoda kiepska – chmury niskie, przesłaniają okoliczne szczyty. Dodatkowo wieje dość mocno, pojawiają się drobne opady śniegu. Na miejscu Chatar potwierdza, że nawet podłogi nie może nam zaoferować. OK – jesteśmy przygotowani. Pogoda niestety pogarsza się – chwilami widoczność spada do kilkudziesięciu metrów. Czekamy w schronisku na poprawę, na którą się nie zanosi. W końcu mamy dość siedzenia – idziemy. Postanawiamy na tą łatwą trasę iść na lekko – wszystkie rzeczy zostawiamy w schronisku, bierzemy tylko raki i czekany. Kiedy kończymy ubierać raki na zewnątrz wybiega Chatar wołając 'czy są jeszcze polaki?'. Okazało się, że duża grupa Niemców rezygnuje jednak z noclegu i mamy do dyspozycji nawet łóżka. Spoko – przy tym wietrze i padającym śniegu nawet nam to pasuje J. Trasa na Baranie Rogi dobrze przedeptana, nie stanowi żadnego wyzwania ani orientacyjnego ani technicznego. Idąc na lekko szybko docieramy na szczyt, kilka fotek – niestety widoczność nadal bardzo kiepska, więc możemy się tylko domyślać widoczków. Przyznaję – spodziewałem się, że szczyt postawi nam trochę więcej wymagań. No to wracamy do chaty, nie musimy szukać miejsca na nocleg więc prosto do schroniska. Godzina wczesna, spanie mamy zapewnione – jest więc czas na małe co nieco z zabranych zapasów. "Wiśnia zawsze dobra jest" ;). Dopytujemy Chatara o prognozę na jutro, warunki lawinowe i samą przystępność drogi na Łomnicę. Warunki mają być OK, a co do drogi (planujemy wejść drogą Jordana) informuje nas, że Niemcy dzień wcześniej szli tą drogą, więc o ile śnieg jej nie zasypie możemy iść po ich śladach. Więc plan na jutro mamy zatwierdzony – idziemy na wczesny sen, by jak najwcześniej rano ruszyć w drogę. Szybkie śniadanko, pakowanie i rozmowa z Chatarem – pokazuje nam na zdjęciu (prawdopodobnie zrobionym z Pośredniej Grani) dokładny przebieg żlebów wiodących na grań. To nieoceniona pomoc. Potem Chatar wychodzi z nami przed schronisko, wskazuje gdzie zaczyna się właściwy żleb, i instruuje kilkoma prostymi słowami: na grani trzeba przewinąć się na stronę Zmarzłej Doliny, tam pewnie zobaczymy żelastwo, potem cały czas tą stroną. To bardzo cenne wskazówki. Kiedy wychodzimy ze schroniska pogoda jeszcze kiepska (niskie chmury), ale w oddali widać, że zaczynają się chmury rwać. Będzie OK – tak nas zapewnia Chatar. Dojście do pierwszego, Klimkowego Żlebu nie stanowi problemu. Okazuje się jednak, że ilość nawianego śniegu w żlebie, i właściwie później na całej drodze całkowicie zasypała wcześniejsze ślady. Czasem śniegu jest tyle, że torowanie sprawia problem, czasem śnieg w żlebie jest twardy i zbity – trzeba sobie wykopywać stopnie. Mając po kilkanaście kilogramów na plecach podejście nie jest już tak lekkie jak dzień wcześniej. Nie mamy problemu z orientacją, gdy trzeba zmienić żleb na Żleb Breuera. Nastromienie cały czas znaczące – posuwamy się dość powoli w górę. Do tej pory ja prowadziłem, ale Marek uznał, że coś za bardzo sapię, więc wziął prowadzenie na siebie – teraz On zipie, a ja po jego stopniach jak po schodkach – loozik. Docieramy do Wyżniej Pośledniej Przełączki. Po lewej ręce mamy Durny (Pyszny) Szczyt, my idziemy w prawo – w stronę Łomnicy. Na przełęczy przypominamy sobie słowa Chatara, że musimy przewinąć się na drugą stronę i tam szukać żelastwa. Jednak zejście na tą stronę jest bardzo strome i nie widać żadnych ubezpieczeń, dodatkowo bardzo dużo świeżego śniegu. Nie wygląda to kolorowo. Ale prosto na grań – też byłoby ciężko. Podejmujemy decyzję, że robimy stan, i z pełną asekuracją idę na rozpoznanie. Śnieg zapada się grubo ponad kolana, żadnej możliwości łapania się czegokolwiek – ale po kilku metrach uważnego posuwania się w dół obchodzę skałę i widzę, że tędy droga. Jakieś 30 metrów dalej widzę wystające spod śniegu łańcuchy. Jest OK. Nadal uważnie trawersuję mocno nachylone zbocze kończące się przepaścią kilka metrów pode mną. Linę mamy tylko 30 metrów (zabraliśmy tylko lodowcową), więc po dotarciu do wystającej kotwy łańcucha robię stan i ściągam Marka. Adrenalina krąży, oswajamy się z ryzykiem i ekspozycją – podoba nam się bardzo! Drugi odcinek w śniegu z pełną asekuracją, potem idziemy na lotnej (obchodząc Poślednią Turnię) aż do Jordanowej Szczerbiny. Pogodę mamy super – świeci słońce, na niebie poszarpane chmury, wiatr prawie całkowicie ucichł. Wspin sprawia ogromną przyjemność. Robimy stan na kotwie metalowej zamocowanej w skale, wychodzę i mam przed sobą kolejny trawers po bardzo nachylonym terenie z świeżym śniegiem. Jest bardzo czujnie – po 10 metrach wykopuję jakieś głazy i szukam możliwości założenia przelotki. Coś tam montuję – bardziej dla komfortu psychicznego niż faktycznego poprawienia bezpieczeństwa – pewnie i tak by spadło. Nie wiem, jak to miejsce wygląda bez śniegu, nie wiem, czy razem z nim nie wyjadę zaraz i nie zaliczę sporego wahadła – nie byłoby miło. Robię kolejne kilkanaście metrów i naciągając Line wpinam się w kolejną kotwę. OK, ściągam Marka (też nie czuł się bezpiecznie). Następny wyciąg jest już bardzo spionizowany – więc nie ma na nim śniegu. Coś tam zakładam po drodze – ale trudności wyraźnie odpuściły. Teraz wiem po czym idę, i gdyby nie luźne skały (jedna została mi w ręce kiedy się z niej podciągałem i prawie zaliczyłem duży lot) byłoby bez trudności. Od tego miejsca idziemy na lotnej – nie ma sensu już dłużej tracić czasu na pełną asekurację. Komin Franza, który jest niby dwójkowym terenem jest tak gęsto usiany żelastwem, że aż przykro. Tą drabinką wychodzimy do miejsca kończącego teren sztucznie zabezpieczony. A z tego, co czytałem – to już koniec drogi. Czekam na Marka (wybieram linę) i wychylam głowę ponad głazy – w oddali (kilkadziesiąt metrów) widzę barierki tarasów na Łomnicy. Chyba nam się uda J, choć zmęczeni jesteśmy już porządnie i rozważamy wycof ;). Postanawiamy, że mimo braku trudności rozwiążemy się i rozszpeimy dopiero na szczycie. Z daleko zostajemy zauważeni i mamy 'wejście przy błysku fleszy'. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, co dzisiaj za nami. Plan zrealizowany w 100%, daliśmy sobie radę zarówno z orientacją jak i trochę większymi trudnościami, niż się spodziewaliśmy (gdybyśmy szli we trzech – jak było w planie – na tej jednej lodowcowej lince ciężko by nam było zrobić tą drogę). Bardzo zadowoleni gratulujemy sobie wejścia. Droga zajęła nam 5 godzin, ale biorąc pod uwagę zmęczenie dniem poprzednim, ciężkie plecaki nei jesteśmy rozczarowani. Pakujemy sprzęt – zamierzamy schodzić południową stroną Łomnicy w kierunku Łomnickiej Przełęczy, gdzie nie powinno być potrzebne zabezpieczanie się. Warto nadmienić, że zejście nie przysparza trudności, a całość drogi (w połowie brodząc w zapadającym się śniegu) w dół aż do Smokowca pokonujemy w 4 godziny. To już całkiem niezły czas. Porządnie zmęczeni wskakujemy do samochodu i jedziemy do domu, zaliczając po drodze całkiem smaczne kluchy z bryndzą i skwarkami. Ten wyjazd zamiast na chwilę uśmierzyć tęsknotę za górami rozbudował ją jeszcze bardziej. Pojechałbym od razu szukać kolejnego fajnego projekciku do zrobienia. Luk.
|
||||||||||||
GADABOUT.PL | ||||||||||||
projekt i wykonanie m3.net |