|
||||||||||||
|
||||||||||||
Grossglokner - zima 2011 Pomysł na kolejną wyprawę pojawił się jak zwykle bardzo szybko. Wstępnie „zaklepany” listopadowy weekend u naszych kochanych małżonek postanowiliśmy spędzić znowu w Alpach. Gdzieś w naszych głowach tkwił niezrealizowany letni wyjazd na Mount Blanc i wystarczył jeden rzucony przez Pawła pomysł wyprawy na Grossglokner 3798 m n.p.m, aby szybko i jednogłośnie podjąć decyzję o realizacji tego celu. Wyruszamy w składzie okrojonym (bez Saymona) ale uzupełnionym o Pawła w czwartek 10.11.2011 z Czechowic. Do miejscowości Kals a następnie serpentynami pod schronisko Lucknerhaus 1948 m.n.p.m docieramy o 2:00 w nocy. Szybkie rozkładanie namiotu w ujemnej temperaturze i krótki biwak do rana. Pobudka o 8:00, szybkie śniadanko, pakowanie worów i w drogę. Słowa piosenki zespołu Akurat „a droga długa jest, nie wiadomo gdzie ma kres, kamieni mnóstwo …” doskonale opisują naszą wędrówkę. Przy schronisku Lucknerhutte 2241 m n.p.m zrobiliśmy pierwszy przystanek. Na wysokości 2500 skończyły się kamienie a zaczął się śnieg. Przez całą drogę do schroniska Studlhutte 2802 m n.p.m. towarzyszyła nam mgła, która odbierała nam nadzieję na piękne alpejskie widoki. Promyk nadziei pojawił się właśnie przy schronisku Studlhutte, gdzie przetaczające się chmury odsłaniały na moment alpejskie szczyty. Krótki odpoczynek i ruszamy w kierunku lodowca Kodnitzkees. W momencie gdy przekroczyliśmy granicę 3000 m n.p.m, zorientowaliśmy się, że tak naprawdę cały czas do tej pory szliśmy w chmurach a powyżej tej magicznej granicy świat wygląda zupełnie inaczej. Na widok wspaniałych alpejskich szczytów leniwie wyglądających z ponad chmur, żal nam się zrobiło autochtonów, którym nie było dane dzisiaj upajać się tymi widokami. Lodowiec Kodnitzkees nie wygląda na mapie na imponujących rozmiarów w porównaniu z np. sąsiednim lodowcem Pasterze. Jednak dojście do grani z plecakami ważącymi ponad 20 kg wydawało się nie mieć końca. Na jego końcu czekały na nas pierwsze trudności - pokonanie 20 metrowej ścianki ubezpieczonej poręczówkami. Na wszelki wypadek założyliśmy uprzęże i w kilku bardziej „czujnych” miejscach skorzystaliśmy z lonży. Po pokonaniu ścianki wypatrywaliśmy schroniska, które ledwo widoczne wyłaniało swój wierzchołek zza skał. Po około Rano wstajemy o 7:00, topienie śniegu, szybki posiłek i w drogę. Z lekkimi plecakami ruszamy spod schroniska o 8:30 na Wielkiego Dzwonnika. Grossglokner jest najwyższym szczytem Austrii 3798 m n.p.m i drugim co do wybitności szczytem w Alpach zaraz po Mount Blanc. Prowadzi na niego wiele dróg wspinaczkowych. My wybraliśmy najczęściej wybierany wariant a więc przez wspomniane wcześniej schronisko Erzherzog – Johann Hutte na Kleinglockner 3770 m n.p.m, zejście na wąską i eksponowaną przełęcz Obere Glocknerscharte i strome podejście na wierzchołek Grosglocknera. Wspinaczka zaczyna się łagodnym podejściem pod żleb. Na jego początku wiążemy się liną. Prowadzi Paweł, ja na środku a na drugim końcu liny Łukasz. Jesteśmy wypoczęci, plecaki nie ciążą więc wspinaczka idzie bardzo sprawnie. Na przełęczy u podnóża Kleinglocknera dołącza do nas Robert – jeden z czwórki Polaków poznanych wczoraj w winterraumie. Proponujemy mu dowiązanie się do naszej liny. W takim zespole po nieco ponad godzinie od schroniska jesteśmy pod szczytem Kleinglocknera. Cała grań ubezpieczona jest wmurowanymi stalowymi „tyczkami” więc z asekuracją nie było najmniejszego problemu. Zabraliśmy ze sobą pętle i karabinki, które później okazały się zbędne. Uciążliwe było jedynie mijanie kolejnych zespołów na bardzo wąskiej grani opadającej kilkusetmetrowymi ścianami w kierunku lodowców. Zdecydowanie nie polecam wrażliwym na ekspozycję. Ostatni najtrudniejszy odcinek (trudności II) podejścia granią na sam szczyt rozpoczyna się na przełęczy Obere Glocknerscharte. Po prawej stronie tej przełęczy opada w dół słynna rynna Pallaviciniego, która stała się kamieniem milowym w rozwoju alpinizmu. Przełączka jest bardzo wąska i eksponowana, pokryta grubą warstwą śniegu, która sprawia wrażenie jakby się zaraz miała osunąć. Po jej szybkim przejściu widzimy już bardzo blisko nasz cel wyprawy. Ze wierzchołka rozpościera się oszałamiająca panorama alpejskich szczytów. Szybki łyk herbaty, kilka obowiązkowych fotek i dumni schodzimy na dół. Przy zejściu na przełęcz Obere zrobiliśmy sobie szkoleniowy zjazd na linie. Zmęczeni ale szczęśliwi z pokonania kolejnej bariery mentalnej schodzimy bezpieczni na dół. Noc w namiocie pod schroniskiem Lucknerhaus przespaliśmy do rana wtuleni w puchowe śpiwory chroniące nas przed ujemnymi temperaturami. Powrót do Polski w jesiennej scenerii minął bardzo szybko. W głowach wszystkich rodziły się pomysły na kolejne szczyty. Może Matterhorn … ?! Uff. Marzenia - dobra rzecz. (Borówa)
|
||||||||||||
GADABOUT.PL | ||||||||||||
projekt i wykonanie m3.net |