Strona główna Dodaj do ulubionych Napisz do nas
O nas|Aktualności|Galeria|Dziennik wypraw|Kontakt
   
Marmolada dziennik

Ferie zimowe w Dolomitach – po raz pierwszy w życiu jestem tak naprawdę na nartach, kilka dni tylko na to. Trasy pięknie przygotowane, pogoda fantastyczna. Cóż więcej można chcieć? Gdyby nie te piękne górki dookoła, gdyby tak nie przyciągał ich magnetyczny blask, ośnieżone szczyty. Znam je dopiero z letniej wyprawy, ale już zdążyłem pokochać.

Moja kochana i wyrozumiała Gosia, choć z dezaprobatą, aczkolwiek wyraziła akceptację dla moich samotnych planów wyrwania się na jeden dzień w górki podczas ferii. Zabrałem więc ekwipunek, Tkaczyka i kilka map Dolomitów. Teraz pozostało podjąć decyzję odnośnie celu. Pogoda od kilku dni jest wspaniała – pełnia słońca, prawie brak wiatru; prognoza identyczna. A na wprost moich tras narciarskich kusi masyw Marmolady. Więc – wybór właściwie dokonany, teraz wystarczy przeanalizować mapy, możliwe ścieżki wejścia. A, że 'przypadkiem' mam ze sobą mapę tego rejonu – pozostaje zaplanować szczegółowo trasę, zebrać aprowizację i w drogę!

Postanawiam rozpocząć wędrówkę od Rifugio Dolomit, gdzie znajduje się kolejka (zresztą polecana przez Tkaczyka) rozpoczynająca podjazd na wysokości 2000m. Jeśli będzie czynna – zaoszczędzę sobie 600 m przewyższenia w nogach, trochę czasu i sił. Planuję być na miejscu ok. 7:30 rano – okazuje się, że nie doceniam dróg w Dolomitach. 70 km zajmuje mi 2.5 godziny – permanentne serpentyny. Ale w końcu jestem na miejscu o godzinie 8 rano. Parking odśnieżony, widać świeże ślady ratraka – ale brak informacji, czy wyciąg działa czy też nie. Postanawiam zjeść coś, ubrać raki, stuptuty etc i jeśli nikt się nie pojawi – w drogę.

Sam wyciąg też zasługuje na słówko – klatki, w których się jedzie wyłącznie na stojąco i podejrzewam, że pojedynczo (albo po dwie przytulone osoby :). Klatka sięga mniej więcej wysokości pasa dorosłej osoby – więc za bardzo nie powinno się wychylać. Ale nie jest mi dane przetestować jazdy na tym wyciągu – niestety nikt się nie pojawia, a będąc gotowym do drogi – wyruszam.

Ustalam mapę z terenem i idę szlakiem w stronę schroniska Rifugio Pian dei Fiacconi. Trasa początkowo biegnie w pewnym oddaleniu od linii wyciągu – jednak jest używana również przez ratraki do dojazdu w okolice schroniska. Idę więc pewnie, nie zapadając się w śnieg. Wiedząc z przewodnika, że kolejka dowozi do schroniska a potem trasa, jaką wstępnie wybrałem skręca w prawo (na zachód) tracąc wysokość, postanawiam nie dochodzić do samego schroniska tylko wcześniej odbijam na zachód, by oszczędzić maksymalnie wysokość i siły. Oznacza to równocześnie zejście ze szlaku ratraka i wędrówkę po dziewiczym śniegu. Co prawda świeży śnieg nie padał od co najmniej 2 tygodni ale pokrywa jest różna. Czasem udaje się chodzić po szreni, ale najczęściej zapadam się po kostki przebijając skorupę. Utrudnia to wędrówkę. Czasem zapadam się w szreni po pół łydki – ale na razie przy stosunkowo niewielkim pochyleniu terenu nie jest to jeszcze bardzo ciężkie podejście.

Przy dolnej stacji kolejki nie widziałem jeszcze masywu Marmolady – był zasłonięty przez wcześniejsze wzgórze. Dopiero na wysokości ok. 2500m otwiera się przede mną widok Marmolady z kilkoma szczytami. Po lewej Punta Roca na która widzę co jakiś czas wjeżdżający wagonik kolejki oraz lądujące bez przerwy śmigłowce dowożące free-rider'ów. Po prawej mój cel – Punta Penia (3343m). Niedaleko przede mną lodowiec ciągnący się prawie do szczytu. W niektórych miejscach spod śniegu przeziera stalowo-szary kolor lodowca. Zdecydowałem już jednak, że będę podchodził do szczytu od strony północno-zachodniej – i zamierzam zrealizować mój plan. Wiedzie tamtędy ferrata wyceniona przez Tkaczyka na 'trudno' – ale w zimie szlaki nie istnieją :). Więc – dalej w drogę.

Będąc na wysokości schroniska Pian dei Fiacconi dostrzegam ślady idącego w stronę małej odnogi lodowca kogoś w rakietach. Postanawiam się trzymać tego szlaku skracając drogę do szczytu a jednocześnie nie idąc zgodnie z wyrysowanym na mapie szlakiem. Podążam linią oznaczoną na mapie jako trasa goud alpinie skier. Jeden albo dwa ślady przejazdu tędy wiele dni temu widać – widocznie w Dolomitach brakuje dobrych narciarzy alpejskich :). Na szczęście szedł tędy jeden podobny do mnie wariat którego tropem mogę iść.

W końcu dochodzę do żlebu, którym zamierzam się wspiąć. Jest on wypełniony lodowcem teraz przykrytym w całości śniegiem. Szacuję, że jego wysokość to około 400m, nachylenie w dolnej części to ponad 35% a w będąc w jego szczytowej partii to zdecydowanie ponad 40%. Decyduję się na to podejście, dalej widzę ślady kogoś idącego tutaj kilka dni temu w rakietach oraz kilka śladów narciarzy – też sprzed kilku dni. Przy stabilnych warunkach śniegowych i temperaturowych ostatnich dni, oraz jego północnym nachyleniu i niewielkim wietrze zagrożenie lawinowe oceniam na akceptowalne.

Zaczyna się żmudne podejście. Teren powoli aczkolwiek odczuwalnie staje się coraz bardziej stromy. Śnieg najczęściej jest twardy na wierzchu, po czym załamuje się przy większości kroków zapadając na wysokość buta a nawet do kolan. Kilka razy w bardzo stromych miejscach mielę śnieg przez kilkanaście minut nie mogąc posunąć się do przodu. Nachylenie jest na tyle duże, że ciężko ominąć takie pola, a każdy kroczek do przodu powoduje zapadanie się w śniegu coraz bardziej. Zazwyczaj okazuje się, że przede mną po śniegiem jest skała, pod którą śnieg jest mniej zbity. Pokonanie takich pułapek kosztuje mnie bardzo wiele sił. Jestem już na około 3000m i organizm z każdym oddechem boryka się z niedoborem tlenu – stąd i odpoczynki coraz częstsze. W końcu pokonuję ostatnie podejście żlebu i wydostaję się zmordowany na otwartą przestrzeń.

Jestem bardzo zmęczony więc postanawiam odpocząć, napić się gorącej herbaty (błogosławiony wynalazca termosu!) i zjeść małe co nieco. Niestety otwarta przestrzeń jest jeszcze zacieniona (Marmolada nie chce się ze mą podzielić pięknym słońcem), co oznacza wystawienie się na podmuchy niewielkiego wiatru. Niewielkiego – ale przy -8°C na dole tutaj jest pewnie -15°C i wiatr. To niesamowicie szybko wychładza. Zdjęte rękawice by znaleźć jedzenie i nalać herbaty – i natychmiast dłonie stają się przemarznięte. Odpoczynek skracam do minimum, ubieram się cieplej i … dalej w drogę. Muszę przyznać, że dochodząc tutaj myślałem, że to tyle, na ile dzisiaj mnie stać. Ale jak mawiają mądrzejsi ode mnie – nasza siła jest w głowie a nie w ciele. Kazałem głowie powiedzieć ciału, by ‘jeszcze troszkę’ poszło do przodu. Zwłaszcza, że czekające mnie podejście wydaje się przez jakieś 100-150m ostre a potem (chyba) ulega spłaszczeniu.

Nic jeszcze nie pisałem o tym, co dookoła. A robi się naprawdę pięknie. Widoczność jest niesamowita, z tej wysokości mogę dostrzec nie tylko Kronplatz, gdzie zostawiłem rodzinkę (i mam nadzieję, że dobrze się bawią) ale piękne wyniosłe Tofany na których byłem latem, panoramę całych Dolomitów a w oddali szlaczek Alpejskich szczytów. Zapiera dech w piersiach.

Więc – w drogę. Pozostało około 300m przewyższenia ostatnim jęzorem lodowca w kierunku południowo-wschodnim. Tu idę trasą dla expert alpinie skier :). Ślad mojego przewodnika w rakietach zgubiłem już dawno. Tu dostrzegam jakieś dawne ślady snowboardu, więc lekko ubitym szlakiem podążam ku szczytowi. W stronę słońca. Czym wyżej tym śnieg staje się twardszy by w końcu przejść w zadziwiające formacje – polecam zdjęcia. Przegapiłem kilka niesamowitych możliwości na zrobienie zdjęć ze względu na przemarznięte palce – nie byłem w stanie wyjąć aparatu – niestety. Dopiero kiedy wszedłem w promienie słońca udało się rozgrzać i zacząć sesję :). Było cudownie w promieniach popołudniowego słońca. To przypomniało mi, że jest już po drugiej, idę już 6 godzin a do szczytu jeszcze trochę. Dnia pozostało 3,5 godziny. Co prawda czołóweczka czeka w plecaku ale zdeklarowałem się dać znać Gosi przed 17 co ze mną – a tu zasięg szwankuje. Trzeba się spieszyć.

Teren w dalszym ciągu ulega spłaszczeniu więc mimo znacznej wysokości idzie się coraz łatwiej. W pewnym momencie dostrzegam maszt z anteną. Zwykłą niewielką odbiorczą anteną telewizyjną. Znaczy – jestem niedaleko cywilizacji :). Podążam w tym kierunku by po chwili na lewo dostrzec ścianę schroniska Cap Punta Penia! Więc chyba mi się udało! Jeszcze parę kroków w stronę schroniska i jestem prawie na miejscu, Niedaleko od niego stoi krzyż na szczycie. Jestem na szczycie – połowa za mną. Staram się dodzwonić do Gosi ale niestety mimo zasięgu nie udaje się nawiązać połączenia. Porażka. Obawiam się, że nie zdążę zejść nisko na tyle szybko, by dać na czas znać, że wszystko OK. Staram się wysłać kilku znajomym pozdrowienia z Marmolady SMS’em – i, o dziwo, udaje się! Ponawiam próbę kontaktu tel – udaje się. Kamień z serca. Więc sesja zdjęciowa i w dół.

Trasa powrotna po własnych śladach, więc nie ma szans na zgubienie nawet po zmroku. Okazuje się jednak, że gubię wysokość bardzo szybko. Wcześniejsze otrzaskanie z stromymi trasami zimowymi pozawala mi narzucić bardzo szybkie tempo zejścia i w 4 godziny udaje mi się wrócić do samochodu – nawet czołóweczka nie była potrzebna – niestety. Uwielbiam noc w górach :).

Absolutnie wykończony – ale szczęśliwy docieram do samochodu w półmroku. Kolejna piękna wyprawa za mną. Od razu w głowie pojawia się pytanie – co teraz? Jakie następne wyzwanie stoi przede mną?

I jeszcze ciekawostka – w trakcie tej wyprawy bez żadnej inspiracji bardziej czy mniej świadomej dostrzegłem dwie ciekawe formacje. Najpierw blisko szczytu na śniegu postać aniołka – takiego dziecięcego aniołka z papieru wieszanego na choince. Leżał przede mną jak płaskorzeźba na śniegu. Mocowałem się skostniałymi rękami z etui aparatu kilka minut (bezsilność jest najbardziej frustrującym uczuciem jakiego można doznać) ale nie byłem w stanie odpiąć – i zdjęcia nie ma. Podczas zejścia natomiast w pewnym momencie skała z naprzeciwległego zbocza stała się dla mnie dziwnym gnomem. Ciekawe :)

Ok, kończę już. Do następnej wyprawy – oby szybko!

Luk

Widziana od pólnocy - poniżej wybrzuszenie lodowca
Widziana od pólnocy - poniżej wybrzuszenie lodowca
Gdzieś tam w dole zaczynałem
Gdzieś tam w dole zaczynałem
skrót aparatu - ale ciężko było w tym żlebie lodowcowym
skrót aparatu - ale ciężko było w tym żlebie lodowcowym
tak - byłem tam
tak - byłem tam
szreń niedaleko szczytu - już w słońcu
szreń niedaleko szczytu - już w słońcu
dla takich chwil tam idę - absolutna cisza i sam z tym co dokoła
dla takich chwil tam idę - absolutna cisza i sam z tym co dokoła
Po prawej Tofana di Rozes z piękną ferratą którą robiliśmy latem
Po prawej Tofana di Rozes z piękną ferratą którą robiliśmy latem
nareszcie na szczycie
nareszcie na szczycie
schronisko :)
schronisko :)
Punta Roca
Punta Roca
Szczyt!
Szczyt!
Kronplatz - to zostawiłem rodzinkę
Kronplatz - to zostawiłem rodzinkę
widoki ze szczytu
widoki ze szczytu
ze szczytu na schronisko
ze szczytu na schronisko
jeszcze jeden widoczek
jeszcze jeden widoczek
wspomniany w opisie cały czas śledzący mnie gnom (w centrum zdjęcia)
wspomniany w opisie cały czas śledzący mnie gnom (w centrum zdjęcia)
ostatnie spojrzenie na szczyt spod niego
ostatnie spojrzenie na szczyt spod niego
raz jeszcze lodowiec i Marmolada
raz jeszcze lodowiec i Marmolada
ostatnie wzniesienia z których przyszło zejść (w tle kolejka nieczynna)
ostatnie wzniesienia z których przyszło zejść (w tle kolejka nieczynna)
wyratrakowana droga do samochodu na tle zachodzącego słońca
wyratrakowana droga do samochodu na tle zachodzącego słońca
Dodaj komentarz
TAK
1575
NIE
2080
Czy ten artykuł był dla Ciebie ciekawy?
Aby oddać głos, kliknij na rączkę
Aktualnie brak komentarzy!
GADABOUT.PL
projekt i wykonanie m3.net

Ta strona używa plików cookies. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Zamknij